Bardzo dawno temu szyłam ciuszki. Wprawdzie amatorsko.... ale dziecięciem będąc udało mi się wkręcić na prawdziwy kurs, dla dorosłych kobiet, prowadzony przez prawdziwą krawcową.
Po materiały stało się wówczas w ogromnych, zakręconych kolejkach, bo tak normalnie na półkach nie leżały, tylko trzeba było stać długie godziny, kiedy akurat "rzucili towar" .... a, no i wcześniej sklep był zamykany przed nosem klientów, bo przecież towar trzeba było przyjąć..... a na drzwiach wisiała kartka "przyjęcie towaru". Śmieszne trochę, że teraz też towary są przyjmowane..... i to w dużo większych ilościach, a takich kartek nie widzimy.....
Wracając do kursu. Byłam tam jedynym dzieckiem -podlotkiem. Jako pierwsza przyniosłam gotowy, uszyty z wykroju zrobionego na kursie produkt - bluzkę z rękawem typu "nietoperz". Potem z tego samego wykroju powstały jeszcze dwie podobne... Materiał upolowałam stojąc razem, chyba z połową miasta, w kolejce. Była to bawełna taka jak na pościel, ale niesłychanie kolorowa, jak na tamte czasy. Troszkę przerażona byłam, że całe miasto wyjdzie pewnego dnia odziane właśnie w te tkaniny, ale okazało się, że wcale nie całe. Tylko tu i ówdzie widać było bluzeczki, sukienki, komplety z tej dostawy. Dopiero później połapałam się, że ludzie mieli pieniądze, a jak już cokolwiek do sklepów "rzucili" to kupowało się rzeczy nawet nie potrzebne, aby tylko cokolwiek kupić. Takie były czasy. Mam nadzieję, ze moje dzieci kiedyś to przeczytają. Pewnie i tak nie uwierzą.
Potem szyć przestałam, chyba miałam dość tych zdziwionych spojrzeń koleżanek.....mówiących : "wszystko dostępne za grosze , a ona szyje, dziwna jakaś" ...
A teraz przeglądam internet, a tu pospolite ruszenie, wszyscy szyją, wszyscy przerabiają, wszyscy się chwalą, że coś im się udało.... Pinterest, Stylowi..... DIY.... ( Do it yourself - zrób to sam ).
Jak się już tak napatrzyłam to i mi się zachciało. Uszyłam więc Maleństwu pumpy, alladynki, haremki ....mniejsza o to jak je nazwać. Szerokie uszyłam, z zapasem na nogawkach żeby za szybko nie wyrosła. Z jeanowej, rozciągliwej, nie noszonej spódnicy.
Nie
chciało mi się szyć kieszeni więc wymyśliłam, że zaznaczę miejsca na
nie taką lamówką z haftem cieniutką. Ale jak już zaczęłam haftować to
okazało się, że szybciej byłoby zrobić te kieszenie.
Lamówka
znacznie mi się rozrosła, haftowałam na żywioł, bez rysowania wzoru....
no i wymknęła mi się spod kontroli. Niektóre kwiatki namalowałam farbą
akrylową, ale póniej okazało się że większą frajdę sprawia mi jednak
haftowanie.
Maleństwo nałożyło.... zdjęło i szybko uciekło. Okazało się, że granatowe, a chciała różowe, albo fioletowe, że szerokie a chciała leginsy.....
Więc uszyłam kolejne, liliowe i wąskie. Wkrótce pokażę.
Ach, jak zazdroszczę tego kursu! Sama ostatnio myślałam, żeby się na takowy zapisać, ale teraz nigdzie takich kursów nie prowadzą! Wszędzie tylko marketing i zarządzanie :( A spodnie wyszły świetne, hafcik przepiękny :)
OdpowiedzUsuńMimo komplikacji i tak spodenki cudowne ;))
OdpowiedzUsuńZapraszamy po odbiór wyróżnienia :)
Fajnie je ozdobiłaś , podoba mi się.
OdpowiedzUsuńŚwietne te alladynki :-) moja mała na szczęście nie ma pociągu wyłącznie do różowego :-D
OdpowiedzUsuń