Czy ja jeszcze tego nie pokazywałam ? Też zaległości. Medalion z różanym haftem na czarnym lnie.
Jakiś czas temu, w zabawie na blogu pewnej znakomitej hafciarki - Doroty Chmielewskiej, wyraziłam chęć posiadania katalogu z jej wystawy. Właśnie go dostałam, czym niniejszym się chwalę. Pani Dorota Chmielewska zajmuje się haftem artystycznym, (haftuje między innymi sztandary) techniką haftu płaskiego i acupictury (akupictury). Acupictura to technika haftu płaskiego - kolorowego, wywodząca się ze średniowiecza gdzie za pomocą "malowania igłą" przedstawiano sceny sakralne. Inaczej zwana jest haftem malarskim.
Ten obrazek znałam od dawna. Zanim jeszcze trafiłam na blog jego twórczyni opowiadałam o nim na warsztatach z haftu płaskiego. Aż trudno uwierzyć, że pustynię można przedstawić za pomocą ściegów !
Od jakiegoś czasu dręczył mnie dylemat, dlaczego nie da się wyhaftować mgły.... a tu proszę - jest mgła i do tego jaka piękna. Da się? Da się ! Tylko nie na moich naszyjnikach - za mała powierzchnia (chociaż zamierzam spróbować).
Mocno zaległe zaległości. Naszyjnik z lata w tonacji fioletowej.
Zwykle chwalę się tylko swoimi dokonaniami, ale przyszedł czas na
pokazanie prac moich uczniów (przeważnie uczennic, ale panowie tez się
zdarzają) Z każdego twórczego działania mogłabym napisać dużo więcej i
zdjęć duuużo zamieścić, ale zrobię to w telegraficznym skrócie, bo
trochę się tego jednak nazbierało. Uczestnikami warsztatów są
osoby o dużej rozpiętości wieku, od kilkulatków towarzyszących mamom, po
starsze panie - często przychodzące z wnuczkami. Warsztaty rękodzieła artystycznego "Malarstwo na tkaninie - upcykling". Z racji miejsca w którym prowadzę warsztaty: Centrum Edukacji Ekologicznej w Ełku
- zajęłyśmy się malowaniem na bawełnie pozyskanej ze starych koszul. Po
wyschnięciu malowane dzieła zostały zszyte z elementami wyciętymi z
przodu koszul i w ten prosty sposób uzyskałyśmy poszewki na poduszeczki -
jasieczki.
Ogłoszenia z tablicy CEE, uwieczniłam na pamiątkę.
Ciąg dalszy relacji z warsztatów nastąpi, ciąg dalszy prezentacji naszyjników również.
Po raz pierwszy zmierzyłam się ze stylem shabby chic. Nie jestem pewna czy wyszło mi to co zamierzyłam. Problem w tym, że niedawno zmieniłam laptopa i nie mam wyczucia do tego nowego. Zdjęcia robiłam po południu, potem rozjaśniałam w programie graficznym. Pudrowe kolory, po tym zabiegu zrobiły się jakieś intensywniejsze niż są w rzeczywistości. Każdy mój ruch przy laptopie i zmiana kąta widzenia pokazuje mi moje dzieło w innej tonacji. Nie wiem co zobaczą inni. Średnica haftowanej wstawki - 3 cm.
Pod kwiatuszkami ukryłam koronkę w kolorze waniliowym. Dodatek koronki był konieczny w wyzwaniu na blogu sklepu - ewa Pastelowe shabby w koronkach na które zgłaszam naszyjnik.
A zgłaszam go jeszcze na wyzwanie Szuflady Schabby chic.
Haftowany wisior powstał w celu przetestowania lnianej muliny, która była dla mnie zupełną nowością. Dostałam ją od mojego sponsora z Kreatywnego Kufra - sklepu internetowego i stacjonarnego Świat Haftu. Przypadek zrządził, że sklep stacjonarny mieści się w stolicy mojego województwa - Olsztynie.
A teraz refleksje. Haftowałam dwoma niteczkami muliny ze 100% lnu. Początkowo były sztywne i bardzo cieniutkie. W trakcie przeciągania przez płótno niteczki stawały się coraz bardziej miękkie i podatne na układanie, a pod koniec były już jakby puchate a kwiatuszki nimi wyhaftowane sprawiły wrażenie aksamitnych - zupełnie jak płatki prawdziwych róż. Medalion w większej części wyhaftowany jest muliną lnianą, zwykłej użyłam tylko do listków (zielonej).
Razem z mulinkami dostałam próbki tkanin do haftu, których pełną ofertę można podejrzeć TU. Płótna czekają na wenę twórczą i niebawem pojawią się zapewne na blogu pod postacią tła w naszyjnikach. Zarówno
kolory mulin jak i płótna zostały dobrane osobiście pod moją twórczość
hafciarsko- jubilerską i muszę przyznać, że zrobiono to z wielką
znajomością tematu: i kolory i nadruki super wpisały się w styl vintage,
który całkowicie mną zawładnął.
W planach całe mnóstwo medalionów z różyczkami z lnianej muliny - jest cudna, a praca z nią to czysta przyjemność.
Przysiadłam na chwilę przed komputerem, żeby troszkę odpocząć po kuchennych szaleństwach, patrzę, a tu całkiem sympatyczne wyzwanie w Szufladzie się pojawiło - "Wyzwanie specjalne Wielkanocne przysmaki". Dania na moim stole będą zupełnie normalne, banalne wręcz, trudno byłoby mi się czymkolwiek pochwalić..... z wyjątkiem wędzonej sielawy z której jesteśmy bardzo dumni, ponieważ uwędziliśmy ją sami !
Właściwie dopiero zaczynamy przygodę z wędzeniem w "przydomowej" wędzarni i testujemy to i owo. Sielawę na tą okazję trzymaliśmy zamrożoną od dawna - spokojnie nic jej się od tego mrożenia nie stało, wyszła pyszna jak dopiero złowiona.
Nie dalej jak dziś rano słuchałam radia i dowiedziałam się, że mazurzy do koszyczka ze święconką wkładali również ryby. Całe szczęście, że chłopaki uwinęli się z wędzeniem przed święceniem i zdążyłam jeszcze dorzucić symboliczną rybkę. W końcu mieszkamy na Mazurach więc tradycji stało się zadość. Teraz przepis.... z tym będzie troszkę gorzej, bo w dużej mierze eksperymentowaliśmy, posługując się "telefonem do przyjaciela" w tym przypadku do teściów. Rybki po rozmrożeniu leżały w solance - dość dobrze osolonej wodzie (ok.30 gram na litr wody) około 10 godzin. Po wyjęciu suszyły się na powietrzu około godziny. Później zostały poddane obróbce: suszenie w rozgrzanej wędzarni ok. 1/2 godz. w temperaturze 40 stopni. Wędzone mokrym drzewem olchowym bez kory, wisiały sobie w gęstym dymie, pod naszym czujnym okiem (i przykryciem z worka jutowego) 1,5 godz w temperaturze 50 -60 stopni. To niedługo ponieważ nasze rybki to drobnica, gdyby były większe musiałyby wisieć trochę dłużej. Gotową rybkę poznaje się po złocistym kolorze i łatwości z jaką mięso odchodzi od ości. Trzeba złapać właściwy moment, powinna być wilgotna, nie przesuszona. Dodam tylko, że to przysmak naszych dzieci. Najstarsza, która była koszmarnym niejadkiem uważała tylko wędzoną sielawę. I jako ciekawostka - na każdym weselu w naszej rodzinie nie mogło zabraknąć jej na stole.
Czapka smerfetka "pięciominutówka" i "kominek" zamotka, o którym marzyło Maleństwo (bo mama nosi). Komplecik powstał z bluzy w całkiem zacnym stanie tyle, że nikt jej nie chciał nosić. Bawełna dresowa, melanżowa, na topie, z pętelkami od spodu.
Wykończenie "na surowo".... trochę budzi moje obawy, bo środowisko dość konserwatywne boję się, ze zaraz skomentują "że postrzępione", że nie wykończone.... Dwoje dzieci, które nosiło podobne czapeczki wyjechało do Anglii, więc Maleństwo pozostanie samo na placu boju.
Maleństwo zachwycone. Z dumą nosi i nie przeszkadza jej, że postrzępione.
Zamotka powstała z
rękawów. Wycięłam dwa prostokąty i zszyłam, na zakładkę, tym
fantastycznym ściegiem overlokowym maszyny Silver Crest (o której tutaj).